środa, 14 grudnia 2011

Czy na kredycie mieszkaniowym można zarobić?

Czy na kredycie mieszkaniowym można zarobić?

Autorem artykułu jest Tomasz Bar



artykularnia_import
W pierwszej chwili może wydać się to niezrozumiałe. Wszak kredyt wiąże się z wydatkiem, w dodatku znacznym i rozłożonym na długie lata. Dzięki zmianom jakie dokonały się w ofercie kredytów mieszkaniowych oraz posiadanej wiedzy zarobek jest możliwy. I choć wydaje się to dość ryzykownym rozwiązaniem, warto się temu przyjrzeć.

Kto powinien zainteresować się taką propozycją?

Na pewno osoby, które rozważają kupno mieszkania na kredyt ze sporym wkładem własnym lub posiadacze kredytów, którzy mają większą gotówkę i rozważają wcześniejszą spłatę kredytu.

Dlaczego głównie oni?

Ponieważ opłacalność takiej operacji zależy od tego, czy osiągnięta stopa zysku z posiadanego kapitału będzie wyższa, niż koszt kredytu w tym samym okresie.

Jeszcze 5 lat temu trudno było o kredyt mieszkaniowy bez posiadania wkładu własnego. Dziś większość banków daje taką możliwość. I choć wiąże się to zazwyczaj z nieco wyższym oprocentowaniem kredytu niż w przypadku, gdy posiadamy wkład własny, to do klienta przemawia fakt, że całość mieszkania może skredytować.

Co zrobić z wkładem własnym skoro całe mieszkanie możemy skredytować?

Umiejętnie zainwestować, najlepiej w fundusze inwestycyjne. Dają one wyższe stopy zysku niż lokaty terminowe i są bezpieczniejsze niż akcje.

Przed podjęciem decyzji trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jaką stopę zysku musimy uzyskać aby opłacało się inwestować wolne środki. Przez jaki okres zarobimy tyle, aby spłacić kredyt przed czasem, albo ile musimy zarobić, aby z zysków pokrywać część rat? Na pewno nie należy się sugerować wynikami funduszy z lat poprzednich. Jeśli porównamy zyskowność niektórych funduszy akcyjnych za okres ostatnich 3 lat wyniki mogą wydawać się rewelacyjne. Nikt jednak nie da nam gwarancji podobnych wyników w przyszłości, a przy kredycie mieszkaniowym do sprawy należy podchodzić długoterminowo.

Przykład.

Kupiliśmy mieszkanie i spłacamy miesięcznie 1000 zł.
Pozostało nam 40 000 zł gotówki, którą planowaliśmy wcześniej przeznaczyć na wkład własny.
Zakładając, że owe 40 000 zł leży na lokacie terminowej, przez rok zarobimy 4-5%, czyli ok. 1600 - 2000 zł przed potrąceniem podatku. To niewiele, bo starczy na pokrycie 1,5 raty kredytu.

Mając jednak na uwadze długoletnią perspektywę spłat - 20 lat i dłużej - należy obserwować nadarzające się możliwości i zarabiać znacznie więcej niż wspomniane 4-5%. W okresach hossy na giełdzie inwestować w fundusze akcyjne i zrównoważone. Wówczas w 2-3 lata możemy podwoić nasz kapitał, a później chronić go dzieląc pieniądze do zainwestowania w lokaty i fundusze obligacji.

W rezultacie możemy dojść do tego, że będziemy posiadać np. 80 000 zł.
Trzymając się zysków na poziomie 5% rocznie, otrzymamy 4000 zł.
To 30% sumy jaką wydajemy rocznie na spłatę kredytu.

1000 zł raty x 12 miesięcy daje bowiem 12 000 zł.

Mając 80 000 zł otrzymamy zatem dodatkowy dochód zmniejszający nasze raty.
Możemy z tego korzystać lub nie, ale najważniejsza jest świadomość, że mamy taką możliwość.

Przedstawiona propozycja wymaga z całą pewnością wiedzy na temat rynku finansowego, obserwacji zmian na rynku, rozsądku i wytrwałości. Musimy pamiętać, że celem nie jest maksymalizacja zysków, a jedynie ich optymalizacja wobec panujących warunków. Lepiej nie zarobić niż stracić – to podstawa.

Osoby zwabione wysokimi zyskami z akcji powinny zdać sobie sprawę z ryzyka jakie niesie ze sobą inwestowanie w akcje, zwłaszcza jeśli nie posiadamy odpowiedniej wiedzy i doświadczenia. Na przykład nigdy nie inwestujmy całego kapitału w jednym miejscu.

Wachlarz produktów finansowych jest obecnie tak duży, że każdy znajdzie coś dla siebie. Do wyboru są: lokaty złotowe i walutowe, fundusze inwestycyjne, w tym fundusze parasolowe i fundusze funduszy, akcje oraz monety.

Jak ochronić się przed ryzykiem walutowym?

Główną bolączką posiadaczy kredytów walutowych jest ryzyko kursowe. Każdy wzrost kursu waluty oznacza dla spłacających większe raty. Jednak posiadając wolne środki możemy się przed tym bronić na dwa sposoby:
1. Dokonywać nadpłat do kredytu w okresach niskiego kursu waluty, dzięki czemu zyskamy pewną rezerwę na rachunku kredytu na czas wzrostu kursu.
2. Trzymać waluty obce w okresie, gdy złoty tanieje. Pogorszenie kondycji gospodarczej czy zamieszanie na scenie politycznej mogą wpłynąć na spadek wartości złotego. W tym momencie na atrakcyjności zyskują lokaty walutowe, które choć niżej oprocentowane, dają nam zyski na różnicach kursowych.

Przy starannie dobranych inwestycjach może się okazać, że po 10 latach z 40 000 zł uzyskamy
100 000 zł i będziemy mogli spłacić kredyt przed czasem.
---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Kto wypłaci emerytury z OFE?

Kto wypłaci emerytury z OFE?

Autorem artykułu jest Tomasz Bar



Kiedy kilka lat temu telewizyjne reklamy zachęcały przyszłych emerytów, aby przystępowali do funduszy emerytalnych OFE, co bardziej naiwni mogli się już poczuć niemal jak bohaterowie
spotów. Starsze małżeństwo odpoczywające na leżakach tuż przy basenie.
Kto nie pamięta takiej reklamy?
Kiedy kilka lat temu telewizyjne reklamy zachęcały przyszłych emerytów, aby przystępowali do funduszy emerytalnych OFE, co bardziej naiwni mogli się już poczuć niemal jak bohaterowie
spotów. Starsze małżeństwo odpoczywające na leżakach tuż przy basenie.
Kto nie pamięta takiej reklamy?

Zejdźmy na ziemię. Wkrótce pierwsi emeryci, którzy przystąpili do tzw. II filara czyli Otwartego Funduszu Emerytalnego zaczną otrzymywać z niego świadczenia.
I tu pojawia się znak zapytania?

Kto i ile wypłaci tej emerytury?
Czy starczy choćby na ten leżak z reklamy?
W pierwszym roku problemy mogą być olbrzymie właśnie z powodu braku stosownych ustaw regulujących wypłaty z OFE.

Sprawa jest poważna, gdyż dotyczy setek tysięcy emerytów.
O ile w 2009 roku, pierwszym w którym kobiety urodzone w 1949 roku otrzymają prawo do emerytury z II filara, będzie ich ok. 5 tys., to już w 2014 r. dołączą do nich mężczyźni i w sumie da to prawie 200 tys. osób.

Reforma systemu emerytalnego weszła w życie w 1999 r. Minęło zatem 7 lat i nadal nic nie wiadomo.

Pytania nasuwają się same:
- kto ma wypłacać te nowe emerytury?
- czy zostaną powołane specjalne instytucje finansowe, które w imieniu OFE będą
dokonywać wypłat?
- czy zgromadzone środki będą wypłacane jednorazowo czy w ratach?
- ile pieniędzy ze zgromadzonych na koncie emeryta pójdzie na tzw. opłaty manipulacyjne?
Obecnie w początkowym okresie przynależności do OFE opłaty sięgają aż 9%.

Jeśli z wypłatami miałoby być podobnie, może się okazać, że kilkanaście procent zgromadzonych środków idzie na różnego rodzaju opłaty. Przy rocznych zyskach wypracowywanych przez OFE na poziomie 10-12% są to znaczne kwoty.

Jest się o co bić.

Do OFE należy 12,5 mln osób a środki zgromadzone na kontach przyszłych emerytów to ponad 110 mld złotych. Dla porównania środki zgromadzone w TFI to 85 mld zł.
O dostęp do takich aktywów będzie z pewnością zabiegać wiele firm. Dystrybucja emerytur
to zajęcie na wiele lat i praca dla wielu osób.

Najwyższa pora na konkrety.

Czas ucieka, a rozwiązania tej patowej sytuacji nie widać. Wygląda na to, że kolejne rządy przespały tak istotną sprawę. Od lat słyszy się o tykającej bombie systemu emerytalnego. Pewnego rodzaju remedium miało być wprowadzenie reformy systemu emerytalnego. To jednak za mało, gdyż sama reforma nie załatwi sprawy. Bez szczegółowych zapisów w postaci ustaw może przynieść więcej szkód niż pożytku.
Oby nie okazało się, iż w takim stanie dotrwamy do 2009 roku, bo wówczas rozpocznie się prawdziwy chaos. Błędy w wypłatach, opóźnienia lub źle naliczone świadczenia mogą być przyczyną wielu dramatów wśród starszych osób, które dostaną znacznie mniejsze kwoty niż pierwotnie przypuszczały.
---

http://www.FinanseOsobiste.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Czy Unię Europejską czeka poważny kryzys?

Czy Unię Europejską czeka poważny kryzys?

Autorem artykułu jest Tomasz Bar



W ostatnim roku nad wspólnotę UE nadciągnęły gęste chmury.
Coraz częściej słyszy się głosy Niemiec i Włoch tęskniących za swoją walutą.
Niemiecka marka, jeszcze 5-6 lat temu najważniejsza waluta Europy, straciła swoją siłę po przejściu na euro. Podobnie Włosi mieliby ochotę powrócić do lira pomimo wysokich kosztów takiej operacji. Najwięksi eurosceptycy nie wróżą wspólnej walucie długiej kariery i zapowiadają wręcz, że za kilka lat kraje wspólnoty zrzucą z siebie ograniczenia jakie nie sie ona ze sobą.
W ostatnim roku nad wspólnotę UE nadciągnęły gęste chmury.
Coraz częściej słyszy się głosy Niemiec i Włoch tęskniących za swoją walutą.
Niemiecka marka, jeszcze 5-6 lat temu najważniejsza waluta Europy, straciła swoją siłę po przejściu na euro. Podobnie Włosi mieliby ochotę powrócić do lira pomimo wysokich kosztów takiej operacji. Najwięksi eurosceptycy nie wróżą wspólnej walucie długiej kariery i zapowiadają wręcz, że za kilka lat kraje wspólnoty zrzucą z siebie ograniczenia jakie nie sie ona ze sobą.

W najczarniejszym scenariuszu może się więc okazać, że nim Polska spełni wszystkie kryteria przystąpienia do strefy euro, wspólna waluta przestanie funkcjonować.
Odrzucenie Konstytucji Europejskiej przez Francję i Holandię w 2005 r. oraz kłótnie krajów starej Unii w sprawie budżetu na lata 2007-2013 pokazały, że wspólnota wspólnotą, ale każdy kraj broni swoich przywilejów i nie jest skory do ustępstw.
Francja i Niemcy zmagają się falą emigracji. Coraz ostrzejsze protesty młodzieży francuskiej przeciw niekorzystnym dla niej zmianom w prawie pracy pokazały trudną sytuację jaka panuje na tym rynku.
Protekcjonizm państwa wobec wielu firm, a z drugiej strony rozbudowany system pomocy społecznej wywołuje fale niepokoju wśród Francuzów. Dodatkowo trwa tam bezpardonowa walka o fotel prezydencki.

Austria chce wyjść z UE?

Może nie cała Austria, ale jej prawicowy populista Jorg Haider proponuje referendum w sprawie opuszczenia UE. Moment do tego wydaje się idealny. Austriacy mówiąc kolokwialnie mają UE coraz bardziej dość. Wystarczy przypomnieć, że w 1994 r. czyli roku przystąpienia do wspólnoty „za” było 66% obywateli Austrii. Obecnie liczba ta spadła do zaledwie 33%. Austriacy są też przeciwni dalszemu rozszerzeniu UE zwłaszcza o Turcję. Haider motywuje swój pomysł tym, że Austria zamiast zyskiwać na członkostwie, traci.
Trudno przypuszczać, aby słynący z odważnych pomysłów Haider odniósł sukces w wyniku referendum lecz zagrożenia nie można lekceważyć. Gdyby taki pomysł wyszedł spod pióra partii rządzącej zaistniałoby realne zagrożenie dla uczestnictwa Austrii w UE.
Byłby to z całą pewnością precedens w historii UE, gdyby jeden z członków opuścił jej szeregi.
Choć formalnie jest to możliwe, to w praktyce dałoby niebezpieczny przykład dla innych krajów coraz bardziej sfrustrowanych członkostwem we wspólnocie.

Początkiem rozpadu Unii mogłyby być starania niektórych krajów o wyjście ze strefy euro, ale co byłoby dalej trudno wyrokować.
Zgoda na opuszczenie przez Niemcy strefy euro mocno zachwiałaby całą UE, gdyż gospodarka Niemiec była i jest największą gospodarką Europy i trzecią na świecie po USA i Japonii.
Tymczasem PKB Unii według Eurostat drepcze w miejscu i w II kwartale 2006 r. osiągnął 0,9% wzrostu. W porównaniu do 5% w Polsce jest to bez wątpienia wynik bardzo słaby jeśli weźmiemy pod uwagę siłę zachodnich gospodarek.

Szalę goryczy dla UE może przepełnić przystąpienie do wspólnoty nowych krajów: Turcji, Rumunii i Bułgarii. Już teraz Niemcy ustanowili okresy przejściowe dla imigrantów poszukujących pracy.
W Niemczech żyje 7 mln obcokrajowców z czego aż 2,4 mln to Turcy. Nie trudno się domyślić, że po wejściu Turcji do UE chęć emigrowania do Niemiec znacznie wzrośnie.
Rząd Angeli Merkel zapowiada zaostrzenie polityki imigracyjnej poprzez wprowadzenie egzaminów na obywateli. Takie rozwiązania wprowadziły już np. Wielka Brytania, Francja i Holandia.

Francuzi wolą Anglię?

Trudna sytuacja na rynku pracy we Francji, zwłaszcza wśród młodych osób, skłania ich często do szukania lepszego jutra u swojego sąsiada. Wielka Brytania choć jest częścią UE nie przystąpiła do wspólnoty monetarnej i pozostała przy funcie. Upływ czasu pokazuje, że dobrze na tym wychodzi. Bezrobocie w Wielkiej Brytanii jest niższe niż średnia unijna – 5,4% wobec 8,1% w UE. Wyższe stopy procentowe zachęcają do lokowania kapitału na wyspach zamiast we Francji czy Niemczech.
To sprawia, że gospodarka Wielkiej Brytanii rozwija się szybciej przyciągając emigrantów nie tylko z Europy środkowo-wschodniej, w tym głównie Polaków ,ale również ze znacznie zamożniejszej Francji.
Jak wynika z danych ambasady francuskiej w Londynie, na terenie Anglii mieszka ok. 300 tys. Francuzów.

Problemy w UE narastają i najbliższe lata pokażą jak sobie z nimi poradzi.
---

http://www.FinanseOsobiste.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Chętnych dostatek, a funduszy brak.

Chętnych dostatek, a funduszy brak.

Autorem artykułu jest Tomasz Bar



Obserwując sytuację na Giełdzie Papierów Wartościowych w ostatnich miesiącach zauważyć można znaczne dysproporcje we wzrostach wartości poszczególnych indeksów. O ile główny indeks giełdowy WIG 20 od początku roku wzrósł zaledwie o ok. 10%, o tyle indeks MIDWIG (małych i średnich spółek) wzrósł o 45%.
Obserwując sytuację na Giełdzie Papierów Wartościowych w ostatnich miesiącach zauważyć można znaczne dysproporcje we wzrostach wartości poszczególnych indeksów. O ile główny indeks giełdowy WIG 20 od początku roku wzrósł zaledwie o ok. 10%, o tyle indeks MIDWIG (małych i średnich spółek) wzrósł o 45%.

Tak duża różnica powoduje również zmianę preferencji wśród klientów inwestujących w fundusze inwestycyjne.
Choć łączna wartość aktywów TFI rośnie nieprzerwanie i we wrześniu 2006 r. osiągnęła blisko 85 mld zł, coraz częściej klienci zwracają się ku mniejszym funduszom inwestującym w akcje mniejszych spółek. Trudno im się dziwić patrząc na wyniki osiągane przez rekordzistów. DWS Top 25 zarobił w przeciągu roku 91%, drugi wynik funduszu ING jest tylko nieco gorszy – 75%. Modę na tego rodzaju fundusze potwierdza ilość funduszy, które preferują inwestycje w mniejsze spółki. O ile jeszcze 3 lata temu na rynku był jeden fundusz małych i średnich spółek – DWS Top 25, o tyle obecnie mamy 5 takich funduszy, a do wejścia szykują się następne, m.in. AIG.

Wydawać by się mogło, że dla klientów TFI idą złote czasy.
Tymczasem nic takiego nie ma miejsca.

Okazuje się, że olbrzymie zainteresowanie funduszami małych spółek zmusza je do zamknięcia sprzedaży jednostek uczestnictwa. Spowodowane jest to w znacznej mierze względami bezpieczeństwa klientów powierzających swoje pieniądze.
Nie można zapominać, że małe i średnie spółki choć bywają bardzo zyskowne są również znacznie bardziej ryzykowne. Przyczyną jest płynność akcji i wynikające z niej wahania kursów.
W przypadku największych spółek z WIG 20 wzrosty lub spadki rzędu 20% tygodniowo są praktycznie niemożliwe, natomiast w przypadku małych spółek mogą mieć miejsce. Stąd ryzyko funduszy. Nie mogą one pozwolić sobie na angażowanie znacznych kwot w jedną spółkę właśnie ze względu niską płynność akcji, która uniemożliwi szybkie wyjście z inwestycji w przypadku dużych spadków kursów. Na dużą ilość akcji może zwyczajnie nie być chętnych do kupna.
Klienci muszą pamiętać, aby przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych nie kierować się jedynie historycznymi wynikami funduszy. Kupowanie jednostek funduszy na tzw. górce jest mocno ryzykowne, gdyż kursy wielu spółek są mocno wyśrubowane, a potencjał do wzrostów jest znacznie mniejszy niż jeszcze kilka miesięcy temu.
Zyski rzędu 90% rocznie będą trudne do powtórzenia i zależeć będą przynajmniej od dwóch czynników:
- pojawienia się na GPW nowych atrakcyjnych spółek, które mają duże perspektywy rozwoju.
Przykładem niech będzie spółka Bioton, której kurs w rok po debiucie był 10 razy wyższy od ceny debiutu.
- utrzymania dobrej koniunktury gospodarczej, od której w znacznym stopniu zależą wyniki krajowych spółek.

Rozsądek i nie uleganie emocjom to najlepsi doradcy przy inwestowaniu w fundusze nie tylko małych i średnich spółek.

Fundusze małych i średnich firm obecne na naszym rynku:
DWS Top 25
ING Średnich i Małych
Pioneer Małych i Średnich
PKO/Credit Suisse
PZU
(źródło: Analizy Online, TFI, PB)
---

http://www.FinanseOsobiste.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Studenci chcą kredytów mieszkaniowych

Studenci chcą kredytów mieszkaniowych.

Autorem artykułu jest Tomasz Bar



24 października w Warszawie pod siedzibą SGH odbyła się demonstracja studentów protestujących przeciw brakom stosownych rozwiązań pozwalającym im zaciągać kredyty mieszkaniowe.
Sprawa pojawia się nieprzypadkowo kilkanaście dni po rozpoczęciu nowego roku akademickiego.
Jak bumerang powracają problemy z dostępem do kredytów studenckich i brakiem miejsc lub wysokimi cenami za akademiki. Studenci skarżą się na fatalne warunki mieszkaniowe w akademikach, panujący tam brud, hałas i brak warunków do nauki.

24 października w Warszawie pod siedzibą SGH odbyła się demonstracja studentów protestujących przeciw brakom stosownych rozwiązań pozwalającym im zaciągać kredyty mieszkaniowe.
Sprawa pojawia się nieprzypadkowo kilkanaście dni po rozpoczęciu nowego roku akademickiego.
Jak bumerang powracają problemy z dostępem do kredytów studenckich i brakiem miejsc lub wysokimi cenami za akademiki. Studenci skarżą się na fatalne warunki mieszkaniowe w akademikach, panujący tam brud, hałas i brak warunków do nauki.

Skąd jednak apel o wprowadzenie kredytów mieszkaniowych specjalnie z myślą o studentach?

Wygląda na to, że przyjezdni studenci zwyczajnie mają dość wynajmowania drogich mieszkań, pomieszkiwania w obskurnych akademikach lub w wynajętych kątem pokoikach w czyimś mieszkaniu.

Oczekiwania studentów a interes banków to osobna sprawa.
Jak zwykle prawda leży gdzieś po środku.
Swoje racje mają studenci, ale należy też zrozumieć banki.
Nie od dziś wiadomo, że kredyty mieszkaniowe to znaczne koszty i ryzyko dla banku.
Wbrew pozorom jeśli klient nie spłaca zaciągniętego kredytu, ściągnięcie należności nie jest
wcale proste. Banki nie palą się do postępowań egzekucyjnych próbując najpierw wszelkich sposobów perswazji i starając się uniknąć windykacji. Nawet skorzystanie z ostateczności jaką jest odebranie nieruchomości nierzetelnemu klientowi, na co pozwala zabezpieczenie kredytu czyli hipoteka, nie jest tak prostą sprawą. Bank musi znaleźć kupca na dany lokal i zmusić do eksmisji lokatora.

Scoring – czyli badanie zdolności kredytowej

Ów scoring to nic innego jak wytyczne co do tego, kto może dostać kredyt, a kto ma na to nikłe szanse. I tak z zasady żonaty 30-latek z wyższym wykształceniem, pracujący od 5 lat, ma bardzo duże szanse na kredyt, a 23-latek w trakcie studiów, zatrudniony na czas określony lub umowę zlecenie ma szanse bardzo małe. Nie można oczywiście uogólniać, ale tak właśnie robią banki ustalając pewne zasady udzielania kredytów.
Statystyki mówią same za siebie. Nie jest tajemnicą, że banki nie lubią bardzo młodych klientów. Ktoś kto ma mniej niż 25 lat jest gorzej postrzegany niż 30-latek. Wszystko wynika ze zgromadzonych danych, które mówią jednoznacznie, iż najwięcej złych kredytów, czyli tych spłacanych nieregularnie lub wcale, należy do młodych kredytobiorców. Tłumaczy się to niedojrzałością i brakiem stabilnej sytuacji finansowej. Ktoś kto otrzymał pierwszą pracę często idzie do banku po kredyt i potem jest niemiło zaskoczony, że bank nie wita go z otwartymi rękami. Dlatego m.in. od młodych kredytobiorców wymaga się zazwyczaj dodatkowych zabezpieczeń jak choćby poręczyciela lub udziela się kredytu na nieco wyższy procent, po to aby po części zrekompensować sobie ponoszone ryzyko.
Jeszcze gorzej jest ze studentami, którzy choć coraz częściej już podczas studiów podejmują pracę to często nie jest ona ani wystarczająco dobrze płatna ani stabilna.

Bank ma zarabiać, dlatego dobrze sprawdzi nim komuś udzieli kredytu.
A jak ma sprawdzić, skoro ów klient dopiero zaczyna swoje finansowe życie?
Nie posiada żadnej historii, co bywa poważną przeszkodą w kontaktach z bankami.
Jeśli dodamy do tego: brak uregulowanej służby wojskowej, wysokie bezrobocie właśnie wśród młodych osób i niskie wynagrodzenia na początku kariery zawodowej, wyłania się niemal beznadziejny obraz dla potencjalnego kredytobiorcy.

Co w takiej sytuacji można zrobić?

Jakie inne możliwości zabezpieczeń dla kredytów mieszkaniowych mogłyby pomóc studentom?
Banki prześcigając się w ofertach wydłużają okres spłaty kredytu nawet do 40 lat.
Mało tego, jeden z banków skandynawskich, który zaczął właśnie działać w Trójmieście
wprowadził do oferty kredyt na lat 50 z przeniesieniem zobowiązań na następne pokolenie.
Może w tym należy szukać sposobu?

Gdyby banki mogły brać pod uwagę dochody rodziców studenta, a dopiero później jego samego, łatwiej byłoby o zdolność kredytową. Poza tym kredyty studenckie musiałyby mieć niższe oprocentowanie, a spłata rat przez pierwsze np. 5 lat powinna być ograniczona do spłaty odsetek.
Pełne raty kapitałowo-odsetkowe student zaczynałby spłacać po skończeniu studiów i znalezieniu pracy.

Takie rewolucyjne zmiany wymagają jednak dobrej woli banków, stabilnej gospodarki, niższego oprocentowania kredytów oraz niższego bezrobocia, które obecnie jest prawdziwą zmorą wśród świeżo upieczonych absolwentów.

Pierwszy ruch wykonali studenci. Drugi należy do rządu i banków, które warto aby zrewidowały nieco swoje procedury i uwzględniły w swojej grupie klientów również studentów. Pozostaje mieć nadzieję, że ten protest studentów nie zostanie zapomniany, a sprawa nie utonie w gronie innych potrzeb i problemów z jakimi mamy do czynienia na co dzień.
---

http://www.FinanseOsobiste.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl