piątek, 25 marca 2011

Chcesz na kogoś liczyc, licz na siebie!

Chcesz na kogoś liczyc, licz na siebie!

Autorem artykułu jest Dawid Pisarski



To znane powiedzenie jest wyjątkowo trafne, jeśli odniesiemy je do kwestii zapewnienia sobie godziwej emerytury na starość. W prasie regularnie pisze się o konieczności odkładania pieniędzy na przyszłą emeryturę, gdyż ta z ZUS-u będzie głodowa.

Chcesz na kogoś liczyc, licz na siebie!

To znane powiedzenie jest wyjątkowo trafne, jeśli odniesiemy je do kwestii zapewnienia sobie godziwej emerytury na starość. W prasie regularnie pisze się o konieczności odkładania pieniędzy na przyszłą emeryturę, gdyż ta z ZUS-u będzie głodowa.

OFE, czyli otwarte fundusze emerytalne, powstały w celu stworzenia II filaru systemu ubezpieczeń, z którego w przyszłości otrzymamy świadczenia emerytalne (oprócz tych z ZUS-u).

Patrząc jednak na uzyskiwane przez OFE wyniki inwestycji, zwłaszcza za rok 2007, można być pełnym obaw co do wysokości owych świadczeń. Jedno jest pewne - zarabiają OFE i ich zarządzający, naliczając sobie wysokie opłaty od każdej wpłaconej przez nas złotówki.

Kiedy jednak spojrzymy na wyniki inwestycji w 2007 r., okazuje się, że średni zysk dla OFE wyniósł zaledwie 5,7% rocznie, co po odjęciu inflacji w wysokości 4,1%, jaką mieliśmy w kwietniu br., daje nam niecałe 2% zysku. Trudno tu więc mówić o powiększeniu naszych oszczędności w OFE. Choć rok 2007 był pod tym względem wyjątkowo słaby, trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że na przestrzeni ostatnich trzech lat OFE wypracowywały zyski rzędu 10% rocznie - i to w warunkach panującej na GPW hossy oraz wysokiego wzrostu gospodarczego. Podczas pogorszenia koniunktury i spadków na giełdzie zyski OFE są symboliczne. Trudno liczyć na nieustającą hossę i wzrost PKB 5-6% przez kolejnych 20-30 lat, czyli okres, jaki pozostaje do emerytury młodszym uczestnikom OFE.

Wszystko to razem sprawia, że wizję dobrobytu przyszłych emerytów i odpoczynku na leżaku w ciepłych krajach, jaką kusiły nas spoty reklamowe OFE kilka lat temu, można dziś uznać za tani chwyt. Nie ma co spodziewać się kokosów z OFE. Optymistyczne szacunki mówią o tym, że przyszła emerytura z OFE stanowić będzie 20% przeciętnego wynagrodzenia.

Dodając do tego 40-50%, które otrzymamy z ZUS, otrzymujemy ledwie 2/3 przeciętnego wynagrodzenia - i to przy założeniu utrzymania względnie dobrej koniunktury gospodarczej.

Czy czujesz, że coraz Czy czujesz, że coraz więcej zarabiasz? To pytanie może wydawać się podchwytliwe, bowiem prasa, telewizja i Internet regularnie informują o tym, jak to Polacy coraz lepiej zarabiają. GUS wyliczył, że średnia pensja w kwietniu 2008 r. wzrosła o 12,6% w stosunku do kwietnia 2007 r.

Jeśli uwzględnimy inflację w wysokości 4%, wysoki wzrost cen żywności, wzrost opłat za gaz, prąd, benzynę itp. - okaże się, że nasze pensje nie tylko nie wzrosły, a realnie wręcz zmalały. Mam tu na myśli 90% Polaków, którzy zarabiają ok. 2 tys. zł miesięcznie lub mniej. Dla nich wzrost pensji o 10-12% jest niezauważalny.

Koszty utrzymania będą rosnąć. Wystarczy spojrzeć na ceny energii. Choć trudno w to uwierzyć, eksperci zgodnie twierdzą, że energia musi drożeć, bo jest kilkanaście procent tańsza niż u naszych zachodnich sąsiadów. O tym, że zarabiają oni 3-4 razy więcej niż Polacy, już się zapomina. Wzrost cen tłumaczy się dostosowywaniem do cen UE i do limitów emisji CO2. Prognozy mówią o tym, że w 2012roku 1 MWh energii na rynku hurtowym kosztować może nawet 260 zł, czyli prawie dwa razy więcej niż obecnie („Puls Biznesu", 24.01.2008).

Do czego zmierzam?

Do tego, że podwyżki płac są zbyt małe, aby były odczuwalne.

Byłyby, jeśli przyjęlibyśmy, że inflacja wynosi 0% i ceny wszystkich towarów i usług - bez wyjątku - również nie wzrastają. W praktyce jest to mało prawdopodobne. Musiałaby nastąpić deflacja i załamanie koniunktury, aby towary taniały ze względu na brak popytu na nie ze strony klientów. Tyle że wówczas nie mogłoby być mowy o masowych podwyżkach, a raczej o zwolnieniach pracowników i licznych bankructwach.

Wysoki wzrost gospodarczy, jaki mieliśmy w ostatnich latach, nie jest wieczny. Pojawiają się pierwsze oznaki zadyszki gospodarki, jak choćby dane z kwietnia o spadku dynamiki w produkcji przemysłowej czy spadku tempa zaciągania kredytów mieszkaniowych. Rosnące stopy procentowe dają o sobie znać. To wszystko widzą również zagraniczne instytucje finansowe (Unicredit, EBOiR), obniżając prognozy tempa wzrostu PKB na najbliższe lata do 4,4%-4,7%, co oznacza spadek o prawie 2% wobec roku 2007. Taki spadek to z kolei dużo mniejsze wpływy do kasy państwa, a to - jak wiadomo - nie wróży dobrze dla statystycznego Polaka. O realizację obietnic podwyżek płac w sferze budżetowej czy obniżkę podatku może być znacznie trudniej niż dzisiaj.

Rządy Rządy się zmieniają, a problemy pozostają
Naiwnym jest ten, kto liczy na znaczną poprawę warunków życia i dobrobytu, zdając się tylko na działania kolejnych rządów. W myśl powiedzenia, że z pustego i Salomon nie naleje, żaden rząd nie poprawi szybko warunków życia Polaków. Co ważniejsze, rządy się szybko zmieniają, a problemy pozostają. Dlatego trzeba samemu dbać o własne finanse, nie czekając na działania polityków. W przeciwnym razie w przyszłości dołączymy do milionów emerytów pobierających głodowe świadczenia i skazanych na wsparcie rodziny oraz pomocy społecznej. Taka wizja mocno odbiega od podróży po świecie i wypoczynku na leżaku po przejściu na zasłużoną emeryturę.
Na szczęście instytucje finansowe tworzą nowe usługi pozwalające coraz lepiej dbać o nasze finanse. By jednak z nich skorzystać, trzeba o nich wiedzieć i, co równie ważne, znać zasady ich działania. W celu przedstawienia najważniejszych z nich powstała niniejsza publikacja.

Link do publikacji: http://skuteczne-inwestowanie.zlotemysli.pl/ohh,1/

Autor: Tomasz Bar

---

Kontroluj moje postępy w drodze do miliona:
http://www.milionzlotych.blogspot.com/


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jak zmniejszyć zadłużenie na karcie kredytowej?

Jak zmniejszyć zadłużenie na karcie kredytowej?

Autorem artykułu jest eurekaweb



Z najnowszego raportu opracowanego przez firmę doradztwa finansowego Expander wynika, iż korzystniej jest przenieść kartę kredytową do innego banku niż starać się w nim o wydanie nowej.

Z najnowszego raportu opracowanego przez firmę doradztwa finansowego Expander wynika, iż korzystniej jest przenieść kartę kredytową do innego banku niż starać się w nim o wydanie nowej. Pozyskanym w ten sposób klientom, banki oferują oprocentowanie niższe od dotychczasowego nawet o połowę oraz bardzo często podwyższenie limitu zaciąganego kredytu o co najmniej 20 procent. Getin Bank pozwala na zwiększenie limitu o 30 procent, a inne banki takie jak Millenium, Polbank i Mulibank o 20 procent.
Karty kredytowe cieszą się coraz większa popularnością gdyż są tanie i wygodne. Spłacając zadłużenia w terminie, przez pewien czas nie trzeba płacić odsetek. Problem pojawia się gdy zobowiązania nie zostaną spłacone w terminie. W takim przypadku dług trzeba zwrócić wraz z odsetkami w wysokości nawet 20 procent. Ciekawym sposobem na pomniejszenie tak dużego oprocentowania jest przeniesienie karty do innego banku. W ten sposób możemy zapłacić o połowę mniej odsetek.
Coraz częściej banki postrzegają w tym swoją szansę na dodatkowe zyski. Prześcigają się z konkurencją w uatrakcyjnianiu oferty kart kredytowych. Na przykład nBank i Getin Bank przez trzy miesiące nie pobierają odsetek od niespłaconego w terminie zadłużenia. Kredyt Bank i Multi-bank przez pierwszy rok obniżają oprocentowanie odpowiednio do 9,99 procent i 9,90 procent. Takie rozwiązanie jest korzystne zwłaszcza dla tych którzy nagle wpadli w tarapaty finansowe - mówi Jarosław Sadowski z Expadnera. Dzięki temu ich zadłużenie nie będzie się powiększać tak gwałtownie. Niestety w takich ofertach nie brakuje sprytnych kruczków. Na przykład po zakończeniu okresu promocyjnego w Getin Banku naliczane oprocentowanie będzie tylko o 1 procent niższe niż na poprzedniej karcie, jednak minimalne oprocentowanie wynosi 18 procent.

---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

System emerytalny niczym bomba zegarowa?

System emerytalny niczym bomba zegarowa?

Autorem artykułu jest Dawid Pisarski



Informacje o możliwych kłopotach finansowych systemu emerytalnego powracają niczym bumerang. I choć problemy narastają z roku na rok, tylko się o nich mówi. Kolejne rządy wydają się traktować tą sprawę z dużą rezerwą.

Głównym powodem są zapewne reakcje społeczeństwa na propozycję reform obecnego systemu emerytalnego. Każda próba zmian, jak np. ograniczenie przywilejów emerytalnych, grozi protestem zainteresowanych grup zawodowych.

Odwlekanie reform doprowadzi do katastrofy, za którą zapłacą pracujący Polacy.
Pracujący, a więc zasilający system emerytalny swoimi składkami. Polska plasuje się w ścisłej czołówce najmniej pracowitych narodów, a najchętniej pobierających przedwczesne świadczenia. Dzieje się to w sytuacji, gdy w wielu branżach brak rąk do pracy. Polacy jednak nie kwapią się do pracy. O tym, że osób uprawnionych do świadczeń w porównaniu z pracującymi będzie z roku na rok coraz więcej, wiadomo od dawna. Społeczeństwo się starzeje i żyje coraz dłużej. Problemem jest jednak rekordowo niska aktywność zawodowa Polaków. Na koniec 2007 r. pracowało zaledwie 53-54% osób w wieku produkcyjnym. W wielu krajach starej UE wskaźnik ten przekracza 65%. Najgorzej sytuacja wygląda w przypadku osób po 55 roku życia. W tej grupie pracuje zaledwie 28% osób. Kobiety przechodzą na emeryturę w wieku zaledwie 56 lat, a żyją średnio 79 lat. Oznacza to tyle, że przez średnio 23 lata pobierają świadczenia z coraz mniej zasobnej kasy. Rachunek wydaje się dziecinnie prosty. Jeśli do kasy FUS (Fundusz Ubezpieczeń Społecznych) wpływa coraz mniej pieniędzy, a coraz więcej trzeba wypłacać, to kwoty wypłacane w kolejnych latach będą drastycznie maleć.

Emerytura pod palmami to mit, w który mało kto jeszcze wierzy.
Wszyscy pamiętamy przesłodzone reklamy funduszy emerytalnych, które zachęcały Polaków do przystąpienia do OFE. W zamian dostawali oni wizję odpoczynku na leżakach w ciepłych krajach.
Środki zgromadzone w OFE miały po wielu latach inwestowania zapewnić dostatni byt. Sprawić, że Polscy emeryci wzorem zachodnich sąsiadów będą podróżować po świecie itp. Rzeczywistość nie jest jednak tak kolorowa. 2007 rok pokazał dobitnie, że zyski z OFE mogą być symboliczne. Po odjęciu opłat jakie pobierają OFE i uwzględnieniu inflacji średni zysk wypracowany w OFE wyniósł ok. 5%.

Struktura demograficzna daje o sobie coraz bardziej znać.
Choć ostatnie dwa lata przyniosły wzrost urodzeń niespotykany od lat, to jednak trudno oczekiwać utrzymania takiej tendencji w kolejnych latach. Polacy w ostatnich 2-3 latach odczuli poprawę sytuacji materialnej. Dlatego też chętniej decydowali się na założenie rodziny. Rosnące koszty obsługi kredytów, kolejne podwyżki cen gazu, energii i żywności, które przewyższają tempo wzrostu wynagrodzeń mogą obecny trend szybko zatrzymać. Stosunek pracujących do pobierających świadczenia szybko się pogarsza na rzecz tych pierwszych. W chwili obecnej na jednego emeryta przypada ok. 4 osoby pracujące, ale już za 20 lat stosunek ten zmaleje do 2:1.

Do emerytów dopłaci państwo, a więc pośrednio każdy z obywateli. Na załatanie dziury w finansach ZUS potrzebne będą ogromne środki liczone w mld zł. Dla zapewnienia ciągłości wypłat świadczeń już w tym roku ZUS dostanie z budżetu państwa 33 mld zł. Tymczasem to tylko początek dopłat, gdyż z roku na rok rośnie ilość emerytów. Jak wynika z niedawno opublikowanych szacunków ZUS, w najbardziej optymistycznym wariancie braki sięgną 40 mld rocznie, począwszy od 2009 roku. A może być jeszcze gorzej. Wyrwę w budżecie FUS spowodował rząd, który zmniejszył składkę rentową z 13% do 6%. Cieszy to pracowników, ponieważ otrzymują nieco wyższe pensje, ale zapłacą za to później w innej formie, gdyż trzeba będzie szukać środków na pokrycie powstałych niedoborów.

Plany ratowania sytuacji mogą pozostać tylko planami.
Może tak być ze względu na sposoby ich realizacji. Dla przypomnienia, rząd założył w planie znaczne zwiększenie aktywności zawodowej osób po 50-tce, spadek bezrobocia poniżej 5% do 2010 r., odebranie dużej części przywilejów emerytalnych oraz w dalszej perspektywie wydłużenie wieku emerytalnego. Jednak mentalności setek tysięcy Polaków nie da się zmienić wprowadzając przepisy zachęcające do pracy zamiast ułatwiających przechodzenie na wcześniejszą emeryturę.

Coraz częściej można usłyszeć głosy, że bezrobocie już wiele nie spadnie. Gospodarka osiągnęła już swój szczyt. Rosnące stopy procentowe i podwyżki płac nie idące w parze z efektywnością będą zmniejszać efektywność firm. Paradoksalnie zamiast spadku bezrobocia, może nastąpić jego wzrost.
Rosnące koszty kredytów coraz bardziej obciążą dochody Polaków, którzy w naturalny sposób mogą ograniczyć swoją konsumpcję. To właśnie popyt wewnętrzny był w ostatnich miesiącach czynnikiem napędzającym PKB. Lokomotywa gospodarki, jaką w ostatnich latach była branża deweloperska, może odczuć spadek ilości zaciąganych kredytów hipotecznych jaki mieliśmy w IV kwartale ubiegłego roku. Z szacunków firmy Open Finance wynika, że spadek ten wyniósł 17%. Prognozy na ten rok również nie są najlepsze. Coraz mniej Polaków będzie stać na drożejące kredyty. Problemy ze sprzedażą wybudowanych lokali mogą boleśnie odczuć nie tylko deweloperzy, ale również branże dostarczające materiały do budowy. Stąd tylko krok do ograniczeń w zamówieniach, a dalej do ograniczenia zatrudnienia.
System emerytalny niczym bomba zegarowa?


Próby reform budzą natychmiastowy sprzeciw
Reformy są konieczne. To jest oczywiste. W przeciwnym razie nastąpi katastrofa systemu emerytalnego. Wiedzą o tym ekonomiści, wie rząd. Ale najważniejsi, czyli obywatele a przynajmniej spora ich część, woli o tym nie pamiętać.
Według szacunków PKPP Lewiatan wydatki na wcześniejsze emerytury i różnego rodzaju świadczenia przedemerytalne kosztują podatników blisko 20 mld zł rocznie. To ogromna kwota, niewiele mniejsza niż deficyt budżetowy za 2007 rok. Znaczna część tych pieniędzy jest wydawana tylko dlatego, że przez lata hojnie przyznawano przywileje emerytalne. Dziś setki tysięcy Polaków otrzymuje świadczenia o kilka lat za wcześnie, niż wynika to z wieku emerytalnego.
Propozycje rządu co do drastycznego ograniczenia ilości osób uprawnionych do wcześniejszych świadczeń spotykają się z ostrym sprzeciwem różnych grup społecznych. Przypomnę, że rząd zakłada zmniejszenie z ponad 1 mln do ok. 130 tys. ilości osób uprawnionych do wcześniejszego przechodzenia na emeryturę. Znając poprzednie próby podobnych ograniczeń i siłę związków zawodowych, szanse na wdrożenie tego projektu w życie są niewielkie.. Wystarczy przykład górników, którzy metodami siłowymi wymusili na rządzie prawo do wcześniejszych emerytur.

Dzisiejsi 25-30 latkowie nie mają co liczyć na godną emeryturę
Powiedzenie, chcesz na kogoś liczyć, licz na siebie, w typ przypadku jest jak najbardziej na miejscu. Jeśli każdy nie zacznie oszczędzać na własną rękę, nie ma co liczyć na godną emeryturę.
Ta z ZUS będzie stanowić według różnych szacunków ok. 50% dla mężczyzn i 40% dla kobiet, licząc od kwoty dotychczas pobieranego wynagrodzenia. Z OFE trudno spodziewać się kokosów z trzech powodów:
- wysokich prowizji pobieranych w pierwszych latach od rozpoczęcia wpłat,
- niskiej wartości wpłacanych środków (tylko 20% naszej składki na ZUS)
- trudnej do przewidzenia koniunktury. Ubiegły rok pokazał, że OFE zarabiają, gdy na giełdzie trwa hossa, a gdy się kończy zyski są symboliczne. Cykle koniunktury sprawiają, że zyski z OFE, znacznie przewyższające wartość inflacji czy te z lokat terminowych, będą trudne do uzyskania w dłuższym okresie. Pewnym rozwiązaniem byłoby zniesienie części ograniczeń nałożonych na OFE i zezwolenie im na swobodniejsze inwestowanie aktywów. Tym samym zmalałaby ich zależność od sytuacji gospodarczej Polski.

Polska atrakcyjność inwestycyjna jest coraz mniejsza.
Przez ostatnie lata niskie koszty pracy były jednym z głównych atutów Polski jako kraju, w którym warto lokować kapitał. Jak wszystko, także i ten atut traci na znaczeniu. Szybki wzrost płac w połączeniu z nadmierną biurokracją, brakiem infrastruktury i coraz większy problem ze znalezieniem chętnych do pracy znacznie zmniejsza atrakcyjność Polski jako miejsca do lokowania inwestycji. Zagraniczni inwestorzy coraz chętniej zerkają w stronę Bułgarii i Rumuni, czyli krajów o najkrótszym stażu w UE. W krajach tych wciąż zarabia się znacznie mniej niż w Polsce, co czyni je atrakcyjnymi ze względu na tanią siłę roboczą.

Oby rząd zajmując się wieloma sprawami nie przeoczył tego co bezpośrednio dotknie obywateli.
Za 2-3 lata sytuacja będzie jeszcze trudniejsza, gdyż będzie bliżej do kolejnych wyborów, a to jak wiadomo najgorszy czas na niepopularne reformy. Chcesz na kogoś liczyć, licz na siebie, stanie się wielu Polakom jeszcze bliższe.

Link do publikacji: http://skuteczne-inwestowanie.zlotemysli.pl/ohh,1/

Autor: Tomasz Bar

---

Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Czym się różni kredyt w banku od pożyczki finansowej?

Czym się różni kredyt w banku od pożyczki finansowej?

Autorem artykułu jest Andrzej Florek



Uzyskanie kredytu jest coraz łatwiejsze, ogłoszenia oferujące w swojej treści ekspresowe pożyczki wiszą już na co drugiej latarni. Właściwie czym obie te formy zastrzyku gotówki się różnią? Co wybrać w Twojej sytuacji? Przedstawię Ci to w sposób najbardziej obiektywny, na jaki mnie stać.

W zasadzie w obu przypadkach chodzi o to samo, czyli pożyczenie pieniędzy. Występują jednak pewne różnice, na które powinniśmy zwrócić naszą uwagę. Najważniejsza z nich dotyczy kosztów.

W przypadku firm oferujących tzw. „pożyczki od ręki” zwykle dochodzi do pożyczenia niewielkich kwot. Jest to związane z polityką tychże instytucji. Banki nie są zainteresowane pożyczaniem niewielkich sum i to w dodatku ludziom o mniejszych zarobkach (bezrobotnym, emerytom i rencistom, studentom czy absolwentom uczelni, którzy zaczynają pierwszą pracę), a to z tego prostego powodu, iż sprawdzenie wiarygodności i wypłacalności petenta jest kosztowne oraz czasochłonne, a zysk z takiej transakcji jest niewielki. Co innego firmy parające się pożyczaniem właśnie niewielkich kwot. W zamian za szybką (często trwającą nie dłużej niż kwadrans) decyzję dotyczącą naszej prośby o pieniądze, firma ta niestety rekompensuje sobie dość wysokie ryzyko (związane z mniej rzetelnym zbadaniem sytuacji finansowej klienta oraz braku zabezpieczeń pożyczki) większymi odsetkami od sumy pożyczanej gotówki. Bardzo często w ten sposób „bierzemy” kwoty do 5000 zł. na okres nie dłuższy niż 52 miesiące. Pamiętajmy więc o tym, że oddając firmie taką kwotę we wspomnianym okresie czasu, jej odsetki mogą wynieść nawet do 100 % kwoty jaką na początku dostaliśmy.

Z bankiem jest nieco inaczej. Decyzja o przyznaniu nam kredytu trwa dłużej niż w przypadku wyżej opisanych firm. Jest to związane z wnikliwym badaniem zdolności do spłaty deklarowanej przez nas sumy (stąd często prośby o zaświadczenia z miejsca naszej pracy o formie umowy o pracę, a także o naszych zarobkach) , a także ustanowienia zabezpieczenia dla banku na wypadek naszej gorszej sytuacji finansowej w przyszłości (konieczność wykupienia polisy ubezpieczeniowej na wypadek straty przez nas pracy, ustanowienie żyrantów, ustalenie z bankiem co ewentualnie mógłby nam „zabrać” gdybyśmy nie byli w stanie oddać pieniędzy itp.). W banku zwykle pożyczamy większe kwoty, i na dłuższy okres czasu. Za wspomniane formalności, które z pewnością nie należą do przyjemnych (szczególnie jeżeli dla nas liczy się przede wszystkim czas), bank „karze” sobie płacić mniejsze odsetki. Jednak tutaj bądźmy szczególnie czujni, bowiem kosztem proponowanych niższych odsetek, banki często pobierają prowizję (np. 2 % od pożyczonej sumy i to zaraz po przyznaniu nam kredytu), lub np. przymus wyrobienia sobie w danej instytucji karty kredytowej ( aby bank mógł na nas więcej zarobić z racji tej dodatkowej drugiej usługi).

Oczywiście to nie jedyne formy pożyczania przez nas pieniędzy. Często udajemy się z taką prośbą do osób prywatnych (rodzina, dobry znajmy itd.). Po pierwsze nie jest tutaj konieczne spisywanie umowy (chociaż z doświadczenia wszyscy wiemy, iż lepiej poświęcić jej chwilę naszego czasu, aby ustalić wszystkie ewentualne często występujące w późniejszym czasie rozbieżności zdań). Nie jesteśmy też zmuszeni do ponoszenia dodatkowych kosztów, a oddania tylko tej sumy, jaką pożyczyliśmy ( o ile oczywiście wcześniej ustalimy to sobie z pożyczkodawcą). Jak to jednak w życiu bywa – zastanówmy się dwa razy zanim dojdzie do takiej prywatnej umowy międzyludzkiej.

---

--> Więcej na temat finansów Twojej rodziny w praktyce dowiesz się na www.andrzejflorek.pl Mgr Andrzej Florek Twój niezależny doradca finansowy


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Dlaczego warto robić zakupy płacąc kartą kredytową?

Dlaczego warto robić zakupy płacąc kartą kredytową?

Autorem artykułu jest Andrzej Florek



Karty kredytowe próbuje się nam sprzedać w najróżniejszych miejscach (np. stacje benzynowe, hipermarkety itd.) o bankach nie wspominając. Czym właściwie one są? Czy warto je posiadać i przede wszystkim ile one kosztują? Tytuł sugeruje nam, iż warto ją mieć, ale nikt już nie posiada jej ze względu na modę. Czemu więc warto?

Po pierwsze taki sposób płacenia jest o wiele bezpieczniejszy niż tradycyjna forma. Bezpieczniejszy zarówno jeśli chodzi o przykładowo wydawaną resztę, (system komputerowy pobiera dokładnie taką kwotę z naszej karty kredytowej, która jest potrzebna do zapłaty za towar) ponieważ nie istnieje tutaj ryzyko, iż kasjer się pomyli przy wydawaniu nam reszty.

Na pewno wszyscy zdajemy sobie sprawę z ryzyka związanego z robieniem zakupów. W sklepach ono jest szczególnie wysokie, ponieważ nie tylko trzymamy portfel w miejscach, których domyślają się złodzieje, (kieszeń, torebka) ale także wyciągamy go dokonując zapłaty. Złodziejowi nie potrzeba więc wielu okazji do rabunku naszych pieniędzy. Z kartą jest inaczej. Jeżeli złodziejstwem nie trudni się człowiek, należący do zorganizowanej przestępczości, lub też nie posiada specjalistycznej wiedzy oraz narzędzi do złamania pinu (kodu) naszej karty kredytowej – nic nie ukradnie, a nawet gdyby był w stanie ten kod uzyskać lub go obejść – może nie zdążyć przed naszym jej zablokowaniem (dzwoniąc na specjalny numer biura obsługi klienta banku wystawiającego naszą kartę). Jak więc widać – jest to dużo bardziej bezpieczna forma płacenia niż klasyczna gotówkowa.

Druga równie ważna kwestia to sam dostęp do pieniędzy. Jest to szczególnie istotne dla osób prowadzących niejeden biznes. Taka karta pozwala nam zachować płynność finansową, czyli sprawia że nie braknie nam pieniędzy, gdy będą potrzebne (oczywiście chodzi o rozsądną kwotę). Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, że właściciel małego sklepu warzywnego nie ma gotówki na zakup większej ilości towaru np. na okres poprzedzający święta Wielkanocne. Jest rzeczą pewną, że cały towar by sprzedał i na nim zarobił, ponieważ jest on po prostu ludziom potrzebny do kulinarnych przygotowań świątecznych. Niestety nie zamówi odpowiedniej partii towaru przez co po prostu nie zarobi tyle ile by mógł, a być może nawet straci obecnych klientów, którzy widząc że brakuje mu świeżych warzyw – pójdą gdzie indziej. Tutaj może pomóc mu posiadanie właśnie karty kredytowej. Karty te oferują bowiem dość znaczny okres (zwykle nawet do ok. 50 dni) nieoprocentowanego kredytu. Pamiętajmy jednak o tym, iż zwykle chodzi tylko o transakcje bezgotówkowe czyli zapłaty w sklepach – podjęcie pieniędzy z bankomatu często jest równoznaczne z natychmiastowym uruchomieniem kredytu oprocentowanego.

Zajmijmy się teraz sprawą fundamentalną czyli ile tak naprawdę kosztuje utrzymanie karty kredytowej. Karta ta jest opłacalna w sytuacji, gdy regularnie i terminowo spłacamy swoje zadłużenie. Jest to szczególnie istotne, gdyż banki w swoich akcjach reklamowych często proponują czy wręcz namawiają nas do spłaty tylko minimalnej kwoty (zwykle w wysokości kilku procent sumy zadłużenia) – i rozłożenia pozostałej na raty. Owszem, jest to wygodne i kuszące zarazem. Zapamiętajmy jednak, że w tym właśnie momencie natrafiamy na pewno pułapkę. Otóż takie rozwiązanie jest bardzo korzystne dla banku, a to z tej prostej przyczyny, że w sytuacji opisanej wyżej bank może naliczać nam dosyć znaczny odsetek od naszego długu – wtedy posiadanie karty zaczyna być uciążliwe finansowo czyli po prostu drogie. Powtórzmy sobie zatem raz jeszcze w skrócie: karta kredytowa jest dobrym i tanim rozwiązaniem, jeżeli będziemy na tyle zdyscyplinowani by w określonym czasie systematycznie spłacać nasze na niej zadłużenie. Jeżeli zaś zaprzestaniemy spłacać 100 % długu, a tylko minimalną wymaganą przez bank część, możemy być pewni, że dług zacznie się szybko powiększać.

Dochodzimy do ostatniego wątku, a mianowicie jak ze wszystkim na tym świecie – potrzeba umiaru. Stały dostęp do pieniędzy rodzi pokusę jej wydawania, dlatego dwa razy zastanówmy się czy dana rzecz lub usługa jest nam potrzebna rzeczywiście już w tym momencie i czy warto skorzystać w tej sytuacji z karty kredytowej, czy też poczekać do najbliższej wypłaty.

---

Więcej na temat finansów Twojej rodziny w praktyce dowiesz się na www.andrzejflorek.pl Mgr Andrzej Florek Twój niezależny doradca finansowy


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl